Shopping to choroba nieuleczalna, przynajmniej tak mi sie wydaje i tak jest w moim przypadku . Wyszlam dzis tylko na chwile , mialam kupic tylko absolutnie niezbedne produkty na obiad ...mialam... ale co ja mam poradzic na to ,ze jestem uzalezniona od wszelkich targow, ryneczkow, bazarow i innych charity shopsow , ktore kusza juz z wystawy , jakimis bialymi pierdolkami , koszyczkami , wianuszkami itp. no musialam wejsc... a po drodze do domu jeszcze musialam poogladac rupiecie w lokalnym sklepiku ze starociami , wpadl mi w oko calkiem fajny maly okragly stolik z cudnie pogietymi nogami ,przywalony jakas okragla buda dla psa tudziez innego kota , na szczescie podjechal autobus i nie zdazylam poogladac do konca . Na szczescie dla mojej kieszeni bo po drodze zdazylam jeszcze kupic sobie martensy , to taki sentyment z lat szkolnych jeszcze , nie wiem dlaczego ale ja sie poprostu kocham w tych butach , moga byc wlasciwie w kazdym kolorze , dzis wypadlo na nieco punkowa zielen , no naprawde nie moja wina ,ze akurat na takie byla promocja :) Wybralam sie po dziecie moje do szkoly w nowym obuwiu ,postanowilam po drodze zrobic kilka zdjec bo jesienny dzien byl dzis wyjatkowo piekny . Naprawde piekny i pelen niespodzianek bo kolejna zrobil mi moj wlasny ,osobisty oraz ulubiony maz , wracajac z pracy kupil mi jedna z moich ulubionych gazet z dodatkiem :) jakim byl kalendarz na 2010 rok , chyba jeszcze nigdy nie mialam kalendarza tak szybko , teraz nie pozostaje mi juz innego jak oddac sie calkowicie temu co uwielbiam .... klejeniu,dlubaniu i tym podobnym sprawom...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
haha Martensy daja rade ;)
OdpowiedzUsuńAndzia:)